Każdy z nas ma (lub zna kogoś kto ma) jakąś swoją „ekipę” – osoby z którymi lubi spędzać swój wolny czas, imprezować, rozwijać pasje itd. Wesela na których takie ekipy się pojawią, zawsze mają wyjątkową energię. Szczera radość ze ślubu przyjaciela lub przyjaciółki, spontaniczne zabawy i przyśpiewki które znają tylko oni dodają uroku całemu spotkaniu.
Ewelinę i Pawła znamy już od dłuższego czasu i wiedzieliśmy czego się spodziewać 🙂 …ale o weselu to za chwilę, bo kilka godzin wcześniej właśnie ta para przyrzekła sobie oficjalnie miłość.
Przygotowania w domu zawsze mają pewną atmosferę intymności. Każdy czuje się u siebie swobodnie a do tego na zdjęciach można uchwycić czasem cząstkę czyjegoś życia, które w jakimś sensie się zaraz zmieni.
Uroczystość odbyła się w kościele św. Jadwigi Królowej w Rzeszowie. W kościele który zawsze nas intrygował swoją nietuzinkową zewnętrzną architekturą. Taka dziwna kostka. Za to wnętrze nas zachwyciło czystością kolorów i światła.
(a mnie przeraziło wejście na chór – skrzypiące drewniane schody na zewnątrz świątyni).
Tato Eweliny jako jeden z chóralnych głosów zrobił jej niespodziankę zapraszając na ceremonię jego przyjaciół z Deo Cantamus tym samym ją urozmaicając.
Złoty Pałac w Rudnej Małej, gdzie przenieśli się wszyscy po zaślubinach, zaintrygował nas pięknym zabytkowym ogrodem Retyrada oraz prezentacją całości utrzymanej w, cytując obsługę, w „ponadczasowej konwencji klasycystycznej w tonacji szampana, złota i srebra”… 😉
Nasza dzisiejsza Para Młoda również prezentuje się klasycznie elegancko. Ale nie przeszkodziło to w dobrej zabawie. Ciężko było ich złapać gdzieś indziej niż na parkiecie a ich przyjaciele wtórowali im w tańcu.
Byliśmy pod wrażeniem pozytywnej energii płynącej od nich, udzielającej się wszystkim wokół. Możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że zdjęcia robiły się same, ale wolimy jednak tego nie zdradzać! 😉
No a plener, na który wybraliśmy się z Eweliną i Pawłem to już w ogóle bajka.
Trafiliśmy z pogodą, trafiliśmy z porą roku, trafiliśmy z zachodem słońca i trafiliśmy na koniec świata – gdzieś pod Rzeszów, takie troszkę Bieszczady, ale pod naszym nosem. Paweł zdradził nam, że te okolice są mu bardzo bliskie a my się wcale nie dziwimy bo tam jest na prawdę pięknie.
A my z przyjemnością tam wrócimy! 🙂